KARIERA W OKOWACH KANTA

Immanuel Kant to człowiek, który dokonał wyjątkowo znamiennego przełomu w filozofii. Jego rolę czasem porównuje się do tej odegranej przez Mikołaja Kopernika w astronomii. Jeżeli dobrze się nad tym zastanowimy, to okaże się, że rewolucja kantowska sięgnęła dalej niż może nam się wydawać. Niestety.

„Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie” – brzmią najbardziej chyba znane słowa zapisane przez wielkiego królewieckiego samotnika. Ich autor wiódł dość monotonne życie. Ci, którzy żyli w jego czasach (druga połowa XVIII wieku), wspominali, że według rozkładu dnia Kanta można było regulować zegarki. Nigdy, nigdzie się nie spóźniał. Zawsze był do bólu precyzyjny. Budziło to zdumienie i uznanie. Dzisiaj też robi wrażenie. Zapytajmy o coś innego: może Kant po prostu nie miał się gdzie spieszyć? Na ile w jego przypadku nadludzka precyzja była sposobem na zapełnienie pustki?

Dlaczego to takie ważne? Dzisiejsi ludzie sukcesu też lubią fetyszyzować własne zajęcie. Lubią darzyć szacunkiem tych, którzy zajmują wysokie stanowiska lub mają dużo pieniędzy. Są to ludzie o wysokim statusie. Ale czy sam fakt posiadania przez nich wysokiej pozycji wystarcza, aby ich cenić? No właśnie… Na ile problemem jest tutaj odcięcie naszego rozumu od emocji?

Kant jest odpowiedzialny za specyficzną krzywdę wyrządzoną ludzkości. To w dużej mierze dzięki niemu udało się usunąć radość i pasję z pola widzenia tych, którzy przyszli po nim. Zniknęła radość i przyjemność. Ale na ile wszystko w życiu jest obowiązkiem? Choć obowiązkowość jest cenna, to jej nadmiar zabija kreatywność i ekspresję. Jest to szczególnie ważne w naszych czasach – w erze zerwanej ciągłości.

Inny wybitny niemiecki filozof, Fryderyk Nietzsche krytykował Kanta. Atakował go bardzo ostro, nazywając – nader dobitnie – idiotą. Czy słusznie? „Cóż niszczy szybciej niż praca, myślenie, odczuwanie, którym brak wewnętrznej konieczności, głęboko osobistego wyboru, przyjemności, niż automatyzm obowiązku?” – pisał Nietzsche. To niezwykle aktualne pytania. Czy warto uciekać od przyjemności? I czy to nie zaskakujące, że tak niewielu z nas myśli o swojej karierze, życiu zawodowym jako o przyjemności? Bo przecież Kant nie widział na nią miejsca w wypełnianiu obowiązku…

Może więc już czas na przełamanie postkantowskiej niemocy? Pójdźmy za głosem Nietzschego i odkryjmy swoją wewnętrzną „dionizyjską” energię. Zachęcam do odważnego wejścia w zmianę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *