BUNTOWNICZA DUSZA TWÓRCY

Polski system edukacji nie sprzyja rozwojowi młodych, bojowych i buntowniczych naukowych dusz. Z drugiej strony, jeżeli komuś uda się już przebrnąć przez to co w naszych szkołach najgorsze, chyba niewiele już może mu zaszkodzić. Ba, taki człowiek jest zaszczepiony na schemat i wtórność. A to już naprawdę dużo.

Pewien rosyjski pisarz stwierdził na przełomie XIX i XX wieku: istota naszych czasów polega na tym, że przemieniają one wszystko w szablon, schemat i frazes. To daje do myślenia. Okazuje się bowiem, że nie tylko dzisiejsze czasy mają tak ogromną słabość do rutyny, porządkowania i rozmydlania znaczenia słów i czynów. Wiek XXI różni się jednak od poprzednich epok kilkoma czynnikami. Przede wszystkim żyjemy w społeczeństwie postindustrialnym, w którym potężne masy ludzi mają bardzo silnie rozbudzone potrzeby. Niestety, na ogół są to potrzeby konsumpcyjne. To właśnie one stają się stopniowo czynnikiem przesądzającym o kierunku rozwoju ludzkości. Zwyciężają potrzeby masy, a maleje znaczenie potrzeb jednostki. Chyba że jednostka sama zadba o własne potrzeby.

Jakie ma to konsekwencje? Wracamy do punktu wyjścia. System edukacji potrzebuje kadru, potrzebuje schematu, potrzebuje formy. Formy, dzięki której niczym w fabryce każdy produkt będzie sparametryzowany. Nie chodzi nawet o to, że wszyscy będą dokładnie tacy sami, ale wszyscy będą mierzalni w ten sam sposób. Kiedy się rodzimy, jesteśmy gotowi do tego, żeby odważnie badać świat wokół nas. Możemy go wąchać, dotykać, smakować, słuchać. Możemy go uważnie obserwować. Na to pozwalają nam zmysły i instynktownie robimy z nich użytek. W pewnym momencie każdy z nas poszedł jednak do szkoły. Taki los czeka też nasze dzieci. To moment krytyczny. Moment wejścia do świata formalnej edukacji.

Tutaj drobna dygresja. Ludzkie ciało jest niezwykłym nośnikiem pamięciowym, można powiedzieć, że stanowi ono prawdziwym twardy dysk, o pojemności trudnej do ogarnięcia. To właśnie na tym dysku zapisane są wszystkie wydarzenia z naszego życia. Znajduje się tam na przykład moment naszego narodzenia. A jest to chwila traumatyczna. Czasem narodziny mają wręcz makabryczny przebieg, bo np. dziecko trzeba było wypychać z łona matki. Potem następowały kolejne ogromne szoki. Dziecko jest też po porodzie szczepione. Wychodzi z ciepłej, bezpiecznej przestrzeni, a tymczasem, zupełnie niespodziewanie, jest kłute. Dużo światła, zimno i nieprzyjemnie. Dlaczego o tym piszę? Bo pójście do szkoły w wielu aspektach przypomina narodziny.

Okazuje się, że w masowej szkole nie ma miejsca na swobodne badania otaczającej rzeczywistości. Największe znaczenie ma tam nie indywidualność młodego człowieka, ale wypełnienie programu. Być może z punktu widzenia naszej administracji oświatowej rzeczywiście nie ma innej możliwości, aby rozwiązać ten problem przy tak wielkiej liczbie uczniów. Inaczej jednak wygląda to z perspektywy rodzica i dziecka. Oto bowiem dziecko idzie do szkoły i… dostaje po łapach. Słyszy: nie dotykaj, nie odzywaj się, nie ruszaj, nie przeszkadzaj. Słuchaj starszych i mądrzejszych. W ten sposób młodego człowieka wciska się w gorset i pozostawia w głęboko mylnym przekonaniu, że każdy kto jest starszy, jest jednocześnie mądrzejszy.

Chociaż to co napisałem wcześniej pachnie uproszczeniem i, notabene, schematem, to jest dobrze pokazuje problem. Bo młody człowiek raz wciśnięty w gorset tak łatwo z tego gorsetu nie wyjdzie. Nie brakuje przykładów młodych ludzi, którzy kilkakrotnie musieli zmieniać szkoły lub wylatywali ze studiów, bo mieli inny pomysł na studiowanie tego, co najbardziej ich pasjonuje. I nie mam tutaj na myśli pilnej potrzeby wyjścia nad rzekę z butelką taniego wina. Pewien mój przyjaciel w liceum nie zajmował się przesadnie nauką – pasjonowało go głównie latanie. Był pasjonatem szybownictwa, lotnictwa silnikowego, spadochroniarstwa. Jego szkoła robiła wszystko aby zrobić mu pod górkę. Grożono wyrzuceniem, wzywano rodziców… Dziś człowiek ten jest znakomitym informatykiem, odpowiedzialnym facetem, który na dodatek ma duże doświadczenie w prowadzeniu własnej działalności gospodarczej. Otwarcie przyznaje, że realizowanie marzeń ma dla niego priorytet. Gdzie są dzisiaj ci, którzy z taką gorliwością ciągnęli go na lekcje przysposobienia obronnego…?

Inny mój przyjaciel, lekarz, często wskazuje, że polska szkoła nie jest wcale taka najgorsza. Zgadzam się z nim, nigdy nie twierdziłem, że polski system edukacji jest wyjątkowo zły. Dlaczego nie jest tak źle? Otóż uczy on twardości i nieustępliwości. Weźmy na przykład studia medyczne. Cóż złego z tego, że student wchłonie w siebie tysiące stron niepotrzebnej wiedzy? Jeżeli uda mu się przebrnąć przez wszystkie egzaminy będzie znacznie twardszy życiowo niż był na początku. Przeżyje w trakcie studiów wiele sytuacji skrajnych, które zrobią z niego skuteczniejszego człowieka, lepiej znającego własne możliwości. To na pewno walor naszego systemu edukacji.

Ale czy nie można pomarzyć? Wyobraźmy sobie jak cudownie byłoby, gdyby nauczyciele i profesorowie wspomagali uczniów w ich wrodzonej dociekliwości. Pomyślmy jak mógłby się rozwinąć młody człowiek, gdyby stawiać przed nim otwarte problemy na które nie można znaleźć gotowych podręcznikowych rozwiązań! Wszak na tym polega praca badacza, innowatora. Na tym polega twórczość!

Natura ludzka jest konformistyczna. Buntowników zawsze jest mniej niż tych, którzy podążają za przewodnikiem stada. Nie ma sensu denerwować się na rzeczywistość. Buntownikom trzeba jednak pokazać alternatywy. Bo w świecie nauki, w twórczości, w pracy kreatywnej liczą się konkrety, fakty, namacalne efekty pracy. To nie konkurs piękności. Wygrywamy tym co sami wypracujemy, a nie tym, co dostaliśmy za darmo od natury. Jeżeli buntownik zachwyci się tylko własnym buntem, wówczas przegra. Jeśli wyciągnie z niego konsekwencje poparte pracą – wówczas droga do mistrzostwa stoi przed nim otworem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *