CZY WIĘKSZOŚĆ RZECZY NIE SPRZYJA NAM DLATEGO, ŻE TAK MYŚLIMY?

Historia braku wiary w siebie jest tak długa jak historia ludzkości. Podejrzewam, że pierwsi ludzie, którzy dopiero co zeszli z drzew widzieli już pierwsze rzeczy, które im nie sprzyjały. Tak naprawdę jednak, im więcej w życiu każdego człowieka z osobna zaczęło się pojawiać kultury, im dynamiczniej rozrastała się cywilizacja, tym więcej było niepewności i obaw.

Bardzo szybko pojawił się też jeden z głównych generatorów ludzkiego strachu: transcendentny, nie obejmowalny rozumem byt boski. To czy Bóg istnieje czy nie, było już przedmiotem rozważań wielu mądrych ludzi. Dla niektórych przekonująco argumentował Wolter, stwierdzający, iż gdyby Boga nie było, to należałoby go wymyślić. Problem ten jest złożony i sam w sobie bardzo ciekawy, zostawmy go jednak na boku. Pytanie postawię inaczej: czy ludzie nie wymyślili sobie Boga po to, aby samemu zamknąć się w klatce? W suchej, bezpiecznej i pozwalającej biernie znosić udręczenia i ograniczenia klatce?

Sprawa ta dotyczy każdej kultury, każdej cywilizacji i gruncie rzeczy: każdej ludzkiej zbiorowości. Chrześcijanie wierzą w Boga, który oddał na śmierć swojego syna, podczas gdy inne ludy, zwane niekiedy prymitywnymi, wierzą, że ich los jest zapisany w gwiazdach. Jest zapisany w gwiazdach, a więc jest raz na zawsze dany. Jest niezmienny. Bardzo podobne są źródła koncepcji predestynacji, mówiącej o tym, że los człowieka jest w całości zależny od woli boskiej, a wolna wola człowieka jest w istocie jedynie rzeczy jedynie ułudą. Pisał o niej po raz pierwszy Augustyn z Hippony, a w okresie renesansu wrócili doń Marcin Luter i Jan Kalwin, włączając do teologii protestanckiej. Takie filozoficzne podejście do tej tematyki pozwala na dwa spostrzeżenia.

Po pierwsze, człowiek, za którego już zdecydowano o wszystkim, jest bezwolny. Nijak nie może się przeciwstawiać rzeczywistości, powstającym wokół niego faktom. To co dobre i to co złe zupełnie nie zależy od niego. Taki człowiek nie jest sobie „sterem, żeglarzem i okrętem”, ale łupinką orzecha, która płynie na falach spienionego morza. Sztorm może taką łupinkę zatopić, ale cóż, widać taka była wola czynnika sprawczego będącego poza wolą tego człowieka. Można by powiedzieć – jedno co warto, to upić się warto. Z drugiej jednak strony, w myśl takiej filozofii człowiek działa w jakimś konkretnym celu, idzie ku czemuś, co jest mu przeznaczone. W ten sposób człowiek kupuje sens swojego istnienia. Można powiedzieć, że dochodzi tu do transakcji wymiennej – wolna wola i całe życie (bo czy to wieczne istnieje – to jednak kwestia wiary!) w zamian za to, że ku czemuś idziemy. Czy ta gra jest warta świeczki?

Erich Fromm napisał w latach 40. ubiegłego stulecia bardzo ważną książkę, pod znamiennym tytułem „Ucieczka od Wolności”. Według Fromma przyczyną ucieczki od wolności jaka staje się udziałem wielu ludzi jest naturalna potrzeba człowieka związania się ze światem zewnętrznym, pragnienie uniknięcia samotności. Samotność można przełamywać na różne sposoby. Émile Durkheim poświęcił jedną ze swych książek społecznej stronie kultów religijnych. Francuski socjolog zakładał, że dzielenie wspólnych przekonań oraz dawanie im wyrazu za pomocą współuczestniczenia w obrzędach, takich jak np. procesje, powoduje zaspokojenie potrzeby doświadczeń wspólnotowych. Jeżeli dodać jeszcze do tego fakt, iż religie często obiecują życie wieczne, dzięki wspólnotowemu doświadczeniu religijnemu łatwiejsze jest zniesienie samotności najtrudniejszego doświadczenia ludzkiego, a więc śmierci. Przeżycia grupowe i podporządkowanie się grupie ograniczają jednak możliwość ekspresji jednostki. Ograniczają możliwości realizacji naszych własnych marzeń, naszych własnych oczekiwań, naszych pragnień. W takiej sytuacji to co staje na przeszkodzie ich realizacji łatwiej jest uznać za efekt działalności istoty wyższej. Jest to łatwiejsze przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, uważają tak wszyscy wokół nas, więc czemu mielibyśmy myśleć inaczej? Po drugie, jesteśmy w stanie zracjonalizować sobie własne trudności. Choć jest to w gruncie rzeczy racjonalizacja pozorna.

Człowiekowi jest bardzo trudno zrozumieć samego siebie, przeniknąć własne pragnienia, trudno jest zbudować ich hierarchię i konsekwentnie ją realizować. Nie potrafimy zdystansować się wobec siebie, wobec swoich problemów, potrafimy przez całe życie zaprzeczać naszym ukrytym pragnieniom, po to tylko, by odkryć, że spełnienie i ukojenie przyniesie nam tylko ich realizacja. Dlaczego więc próbując zrozumieć samych siebie, próbujemy zdefiniować siebie za pomocą innych? Przede wszystkim dlatego, że tak jest łatwiej. Wszystko co zależy od woli zewnętrznej jest bardziej zrozumiałe. Ponieważ przychodzi z zewnątrz, jest narzucone i nie zależy od naszej woli i naszych działań. W konsekwencji, nie ponosimy żadnej odpowiedzialności za to, że na naszej drodze życiowej nie jesteśmy w stanie zrealizować własnych marzeń. Większość rzeczy faktycznie nie sprzyja nam, ponieważ sami uważamy że tak jest – sami uważamy, że są one przeciwko nam. Nastawienie gra tu kluczową rolę. Można przytoczyć znaną anegdotę związaną z Albertem Einsteinem, którego niegdyś zapytano o to w jaki sposób pojawiają się odkrycia, które przeobrażają świat. Wielki fizyk odpowiedział, że bardzo prosto. „Wszyscy wiedzą, że czegoś zrobić nie można. Ale przypadkowo znajduje się jakiś nieuk, który tego nie wie. I on właśnie robi odkrycie”.

Ktoś mógłby powiedzieć, że bluźnię i zachęcam do wyrzucenia pokory za okno. Cóż, nie do końca będę się tego wypierał. Tym niemniej nie chodzi o to, żeby zupełnie pozbywać się pokory. Chodzi o to, żeby wiedzieć, względem czego warto ją wykazywać. Wiele przeciwności z którymi zderzają się ludzi jest rzeczywiście niemożliwe, lub bardzo trudne do przezwyciężenia. Nie zmienimy np. tego, że na świecie dominują głupcy, że wiatr wieje z wyżu do niżu, albo tego, że woda gotuje się w stu stopniach. Chociaż radzieccy inżynierowie byli wybitnymi magikami i wierzyli w to, że mogą zmienić warunki przyrodnicze, nie udało im się rozwinąć hodowli bawełny na półpustynnych obszarach Azji Środkowej. Ściślej, udało się, ale za cenę klęski żywiołowej. Tak, bez wątpienia warto wykazywać nieco pokory tu i ówdzie. Szedłbym już jednak zupełnie inną drogą jeżeli chodzi np. o naszą karierę, o związek w jakim się znajdujemy czy też o przyjaciół jakich mamy. Można oczywiście powtarzać sobie: „bóg tak chciał”, bo kto wie, może rzeczywiście tak chciał. Ale zachęcam jednak do uważnego zastanowienia się nad przyczynami naszych frustracji i niezadowolenia. Gwarantuję, że leżą one najczęściej w nas, a nie w świecie zewnętrznym.

Wiara w to, że niewiele od nas zależy jest w gruncie rzeczy zniewoleniem. Wiele o tego rodzaju relacjach pisywał Michel Foucault, analizujący rozmaite sposoby zniewolenia, jakie w ciągu wieków wygenerowały normy cywilizacyjne. Francuski filozof skupiał się przed wszystkim na opresji seksualnej, ale w gruncie rzeczy jego myśl można analizować szerzej. Wystarczy zwrócić uwagę, że człowiek, który nie jest nihilistą, pozbawionym celu w życiu i wyzutym z wszelkich wartości, najpewniej będzie zainteresowany tym, aby żyć dobrze, żyć lepiej. Tego rodzaju postawa jest wykorzystywana przez osoby sprawujące kontrolę nad dystrybucją dóbr duchowych, takich jak: uznanie za członka wspólnoty, przebaczenie czy „miłość”. Krótko mówiąc, osoba, która nie wierzy w to, że może osiągnąć coś własnym wysiłkiem i konsekwentnym działaniem, staje się petentem, proszącym, błagającym i wznoszącym modły. Jeżeli dodamy do tego, iż w chrześcijaństwie pierwszym przykazaniem jest „nie będziesz miał bogów cudzych przede mną”, co jest zakazem bałwochwaltstwa, to wszystko staje się jasne. Kościołom, organizacjom religijnym i sektom potrzebna jest wyłączność na zaspokajanie określonych potrzeb duchowych wyznawców. To przynosi im siłę i władzę, a w istocie stanowi ich rację bytu. Pytanie tylko, czy naprawdę warto dawać sobą tak manipulować?

W takim wypadku jak ten opisany powyżej, mamy do czynienia z eksportem pewnych nadziei oraz całej odpowiedzialności za nasze życie gdzieś na zewnątrz. Co może nas czekać w zamian? Oczywiście krótkoterminowo możemy poczuć się lepiej, ale problemy zaczną się wraz z narastającą frustracją wywołaną niemożnością osiągnięcia tego czego tak bardzo chcemy. Jeżeli jesteśmy głodni, to możemy wmawiać sobie, że tak naprawdę wcale nie jesteśmy, ale to niczego nie zmieni. Możemy albo coś zjeść, albo marny nasz los. Tymczasem diabeł naprawdę nie jest taki straszny. Podzielmy sobie rzeczywistość na mniejsze, bardziej zrozumiałe fragmenty. Dzięki temu będziemy mogli dostrzec ile nasze poszczególne zachowania i konkretne podejmowane przez nas działania mogą zmienić. Nie chodzi o to, żeby łykać prozac, szczerzyć do wszystkich przytępawy uśmiech i gadać o tym, że możemy wszystko. Nie możemy wszystkiego. Ale możemy osiągnąć naprawdę wiele. Zmiana nastawienia dobrze nam zrobi.

Wiara w istotę, która kieruje naszym życiem za nas i w naszym dobrze pojętym interesie nie wydaje mi się specjalnie logiczna. Oczywiście, w biznesie widywałem czasem tzw. „dobre usługi”, z tym że zdarzało się to raczej rzadko i na ogół kosztowało słono, choć niekoniecznie płatność odbywała się w pieniądzu. W sumie jednak, moje doświadczenia nie są tu najlepsze. Jeżeli mogę sobie pozwolić na udzielenie rady, to radzę nie iść tą drogą.

Jedno przemyślenie nt. „CZY WIĘKSZOŚĆ RZECZY NIE SPRZYJA NAM DLATEGO, ŻE TAK MYŚLIMY?

  • im więcej wiem,
    tym mniej chcę wiedzieć
    kiedyś religijna nie byłam
    to chcę powiedzieć

    analizuję swoje posty
    i ciągle odkrywam
    że religia jest we mnie
    czasem tak bywa

    moje przebłyski świadomości
    potrafiły wszystko uprościć
    wielowymiarowość pokazuje
    że wszechświat ustalonym porządkiem się kieruje

    nazewnictwo nie ma znaczenia
    zawsze „naleciałość” jest do poprawienia

    kontekst, subiektywizm, relatywizm
    jednego zniechęci, drugiego zadziwi
    a osobliwością człowieczego losu
    jest trwać mimo wszystko
    w teorii chaosu

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *