HAMBURG DLA HEDONISTY

Connoisseur Circle 3/2012 

okladka_3_2012_bigPochodzący sprzed ponad 4000 tysięcy lat Epos „Gilgamesz” jest uznawany za najstarsze, znane człowiekowi dzieło literackie. Z okresu poprzedzającego jego powstanie pozostały zaledwie szczątkowe artefakty oraz fragmenty zapisków dotyczących głównie ekonomii, dyplomacji, wojny, magii i religii. Historyk ekonomii, Niall Ferguson, wyraził kiedyś pogląd: „że jest to dowód na to, że gdy człowiek zaczął opisywać swoją działalność, nie robił tego, aby spisywać historię, poezję lub filozofię – lecz aby robić biznes.”

To stwierdzenie tyczy jak nic Hamburga. To miasto powstało zarówno z potrzeby biznesu, jak i dla przyjemności mieszkających tam ludzi. Hamburg podzielił los Warszawy podczas ostatniej wojny; naloty dywanowe skosiły w nim wszystko. Z tzw. „starych” zabytków pozostała jedna mała uliczka o długości zaledwie 150 metrów, gdzie obecnie można spotkać tylko turystów, więc nie ma sensu o niej pisać… W związku z tym, że felieton dotyczy mojego rodzinnego miasta, w którym przyszło mi dorastać, nietrudno odgadnąć, że hedonistyczny weekend w Hamburgu będzie rarytasem dla wszystkich zainteresowanych modą męską, dobrymi trunkami i jedzeniem.

Zacznijmy więc od wyboru hotelu. Jadąc, bądź lecąc nad jezioro Alster, leżące w ścisłym centrum miasta, polecam Marriott na Gaensemarkt, w którym jest odpowiedni stosunek lokalizacji, komfortu i jakości obsługi do ceny. Jest to również obiekt przyjazny czworonogom, co przetestowałem na różne sposoby. Po za tym, mają własny parking pod budynkiem, obfity i urozmaicony bufet śniadaniowy, basen oraz cieszący się w mieście popularnością Piano Bar. Jeżeli pamięć mnie nie myli, już pod koniec lat 80-tych mówiło się wśród hamburskich yuppies o Piano Barze w Hotelu Marriott na Gaensemarkt. Koktajl z Boolingerem (zawiera też doskonałą whisky) jest wytwornie smacznym, wręcz kosmicznym trunkiem; już po dwóch takich galaktyka zakrzywia swą czasoprzestrzeń, a impreza zaczyna się na dobre. Koneserzy cygar oraz palacze mają do dyspozycji sporych rozmiarów taras, kryty i dogrzewany piecami gazowymi, z ładnym widokiem na ulicę. Życia nocnego opisywać nie będę, bo kierunki są dwa: Hafen City (nowa infrastruktura) zbudowane na bazie dzielnicy portowych spichlerzy i otwarte niespełna 7 lat temu z fantazją i rozmachem oraz stara, długa ulica Mittelweg, biegnąca niemalże od centrum/ Eimsbüttel, wzdłuż jeziora Alster, przez dzielnicę Harvestehude. Dalej, podążając w kierunku północnym, czyli Eppendorfu, (jeżeli ktoś dotrwa), znajdziemy cuda na kiju w rytmach funk’n’soul lub latynosko/karaibskie klimaty mieszane z muzycznym i gastronomicznym fusion. Reeperbahn (mylnie zwane St. Pauli) to przebrzmiałe echo minionego stulecia, raczej dla turystów spod znaku starych dziadów, bez pomysłu i Internetu.

Zatem w piątek lądujecie w Hamburgu, wsiadacie w pociąg linii S1 lub taksówkę, pół godziny później jesteście w sercu wolnego miasta hanzeatyckiego. Pierwszy sklep dla facetów zaliczacie, wychodząc z hotelu na lewo, w ABC Straße. To Frank Rudolf Fashion, gdzie właściciel jedynego w Hamburgu butiku ze znanymi szwedzkimi koszulami marki ETON przywita was wyborną kawą i pralinkami, lub wodą Perrier, a jego urocza małżonka, Dorota, z każdym pogada po polsku. Akcesoria dla mężczyzn to rarytas. A ten sklep to rodzynek. Znajdziecie tam dziesiątki najnowszych, designerskich oraz tradycyjnych wzorów spinek z masy perłowej, srebra, kryształu itp., koszule dopasowywane do sylwetki w ciągu jednego dnia, albo szyte na miarę, jak kto potrzebuje. Setki oryginalnych chusteczek, marynarki, krawaty, muchy. Zakładam się o skrzynkę wina, że sklep z takim asortymentem znajdziecie dopiero w Londynie. Wybór ponad 800 koszul, topowe materiały z „gwarancją”. Koszula po 7 latach prania nadal wygląda tak samo, kołnierzyk jak nowy (nie przeciera się), a guziki te same, nie odpadły, ani nie skruszały. Fundując sobie tam marynarkę lub szalik, możecie być pewni jednego. 15 lat noszenia lub więcej… Wszystkie zakupy możecie zostawić w sklepie lub poprosić o przyniesienie do hotelu obok.

Potem, z uśmiechem na ustach, udajemy się do oddalonego o 250 metrów pasażu Hanse Viertel, wejście od Poststraße, dokładnie vis-à-vis butiku Diesla i Tommy’ego Hilfigera. Po drodze mijacie kilka miłych miejsc, więc proponuję prędkość spacerową. Wchodzimy do pasażu i, mijając po lewej stronie świetny sklep dla zwierzaków, docieramy do stoiska z owocami morza. Proponuję nie zastanawiać się długo, tylko od razu zamówić Flusskrebse (w sosie dowolnym), po naszemu to raki. Do tego kieliszek prosecco, i w ten oto sposób dobrze zaczniemy piątek w Hamburgu. Na pewno nie będziecie zbytnio zaskoczeni, jeśli jedna z pań obsługujących stoisko, będzie miała na imię Ania i odezwie się łamaną, ale miło brzmiącą, polszczyzną.

Jeśli wypijemy drugi kieliszek prosecco, to łatwiej będzie się zapuścić w głąb i odszukać po prawej stronie butik o nazwie Kirchhof Herrenmode. Po lewej znajdziecie bliźniaczy, ale ten ma w nazwie słowo donna, więc jest raczej przeznaczony dla pań. Tam odkryjecie wyjątkowe kurtki marki Belstaff (dopasowywane do sylwetki w ciągu jednego dnia) oraz najlepsze na świecie jeansy Jacoba Cohena, ręcznie doszywane i obszywane od środka, ze srebrnymi nitami i guzikami, czasem z miłym motywem przewodnim, wyhaftowanym na rozporku (od środka), ze szpulką oryginalnej nitki i obowiązkową chusteczką kolorystycznie dopasowaną do barwy materiału. Charakterystycznym wyróżnikiem tej marki (próżno by szukać w innych sklepach, równie w Polsce) jest futrzasta naszywka z tyłu spodni. Rada amatora tych portek brzmi: „jeśli dobrze na tobie leżą (długość jest w 99% przypadków do zmiany, gdyż szyją jedną), zawsze kupuj dwie pary”. Po 4 godzinach odbierasz lub przynoszą ci do hotelu dopasowane, najlepsze na świecie jeansy. Ale to nie wszystko. Kirchhhof ma tylko kilka pasków i kilka par butów do wyboru, ale… no właśnie. Skóra jest z krokodyla, moreny lub jaszczurki; sprzączki – pełne srebro, a wykonanie – palce lizać. Wychodząc stamtąd, będziesz lżejszy o minimum 1000 euro, ale wypijesz też super espresso, a jak powiesz, że jesteś z Polski, potraktują cię jak króla. Serio. Opinia, jaką wypracowaliśmy sobie w minionych latach jest tak różna od tej, jaką znałem jeszcze w latach 90-tych, że wielu osobom się to w głowie nie mieści. Polska jest postrzegana jako wyspa zaradnych, miłych i… bogatych ludzi.

Po tych kosztownych zmaganiach z luksusem należy się dobra kolacja. Więc idziemy tam, gdzie chodzą „lokalsi”, do Hiszpana, do restauracji Picasso, na odległą o jakieś 500 metrów Rathaustraße 14, mijając po drodze piękny plac ratuszowy z widokiem na jezioro Alster. Warto jednak wcześniej poprosić consierga w hotelu, by zrobił rezerwację na wieczór, bo może być różnie, tzn. tłumnie. Tam, niestety, kuchnia palce lizać, iberyjsko-hiszpańska, tak samo dobra jak w Barcelonie. Obsługa też. Nawet gadają po hiszpańsku…

Należy pamiętać, że Hamburg owocami morza stoi, o czym można się przekonać na każdym kroku. Stand z bułką z krewetkami nie należy do rzadkości. Wracając w nocy do hotelu, możecie się poszwendać wzdłuż linii jeziora, tam widok całości – w tym setek wesołych ludzi – daje jednoznaczny sygnał -to miasto jest kosmopolityczne i bardzo przyjazne. Dla wszystkich.

Sobota. Polecam zamówić poprzedniego dnia masaż w hotelowym spa. Nie będziecie narzekać, basen też jest przyzwoity, a woda działa relaksująco. Ten hotel dopieszcza, ale nie jest pretensjonalny, jak inne, blisko położone obiekty z większą tradycją. Śniadanie jest naprawdę owocowe i obfite w wyborze; również nie psują go złą kawą, co w niektórych Marriottach się zdarza. W sobotę atakujemy „die Qual der Wahl”, czyli, jak mawiają Niemcy, „udrękę wyboru”, tzn. ulicę Neuer Wall, którą wczoraj mijaliśmy w drodze z ratusza do restauracji. Na miejscu proponuję metodę „look, touch & think”, i dopiero po przejściu kilku butików (wszystkie marki są obecne) zalecam zajrzeć do męskiego super sklepu przy Neuer Wall 48, o dziwnie brzmiącej nazwie Mientus. Cóż, można tam spędzić 20 minut albo i 3 godziny. Zależy. Od unikatowej bielizny, przez ciuchy casual, garnitury, ciekawe kurtki lub płaszcze oraz buty – nie brakuje niczego, ani żadnej marki. Robią świetne zestawy, na różne okazje. Bardzo pomocna obsługa, z wyczuciem stylistycznym i… można się targować przy płatności gotówką.

Wychodząc stamtąd, warto zerknąć do butiku Ferragamo oraz obuwniczego butiku Budapester Schuhe, aby potem skręcić w stronę ratusza na Rathausmarkt, i tam, w niepozornie wyglądającym sklepie o nazwie Markthalle, przy specjalnym stoisku zamówić grillowane langusty lub homara z kieliszkiem Chablis. Tam też mówią po polsku, ale nie pamiętam, na której zmianie, i jak pani ma na imię. Jeśli stamtąd wyjdziecie, to nie wchodźcie do słynnego centrum handlowego (nie wymienię nazwy), bo szkoda waszego czasu. Lipa dla turystów z Kazachstanu. Idźcie do góry, w kierunku dworca centralnego, na słynną ulicę Spitalerstraße (stacja Ubahn Mönckebergstraße), to długi deptak, przy którym jest jeden cenny dom towarowy tylko z butami, nazywa się Goertz. Zasadniczo sklepy są czynne od poniedziałku do soboty, do godz. 20, więc czasu wystarczy, a małe espresso, wodę lub lampkę Bollingera można chlapnąć po drodze wszędzie. Naprzeciwko Goertza, na rogu, jest sporych rozmiarów sklep z cygarami. Pokaźny wybór i profesjonalna obsługa gwarantowane, wiedzą co dobre, sami palą i testują. Na sobotni wieczór zostawmy sobie HafenCity, o którym już wspominałem, tam tajska restauracja zaspokoi wszelkie gusta, a spacer wzdłuż portu i kanałów jest doskonałym pomysłem, gdyż ilości knajpek i knajpeczek nikt nie zliczy, podobnie jak mostów. Hamburg ma ich więcej niż Wenecja, bo ponad 3,5 tysiąca sztuk, lecz dokładnie ile ich jest, tego nie wie nikt.

Niedzielę poświęćmy na wypoczynek i książkę, by w dobrej formie i nowym outficie wrócić w domowe pielesze. Podczas ostatniej wizyty w rodzinnym Hamburgu towarzyszyła mi wyśmienita lektura ze stajni Nicolasa Bouvier – „Oswajanie świata”, w której można odnaleźć siebie, albo się zatracić na wiele godzin…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *